Jak myślę o imprezie „ORLEN Verva Street Racing”, którą odwiedziłem i fotografowałem dla jednego z Klientów w ostatnią sobotę, to przypomina mi się tytuł filmu Nikity Michałkowa „Spaleni słońcem” 🙂
Było słonecznie. Było upalnie. Było jak w lipcu, a nie w połowie września.
Było tłoczno, bardzo tłoczno. Nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo nasz naród kocha motoryzację.
Na błoniach Stadionu Narodowego (częściowo na tę okoliczność wyasfaltowanego tylko na te parę dni (sic!)) stawiły się całe rodziny.
Chyba wszystkie z naszego pięknego miasta, no może głównie w składzie z synkami, córek zdecydowanie widziałem mniej wsród tłumów…
Organizator oczywiście wiedział o miłości rodaków do czterech kółek, bo nawet imprezę nazwał „Narodowy festiwal motoryzacji”.
Frekwencja dopisała nad podziw, organizacja muszę przyznać była na najwyższym poziomie, w sumie naprawdę fajny event.
Powiedzmy to jednak szczerze – impreza Orlenu była wymyślona, przygotowania i zrealizowania dla… chłopców.
Oczywiście niekoniecznie tylko tych w krótkich spodenkach co liczą ilość rur wydechowych i zaglądają na zegary szukając Vmax 🙂
Dla tych dużych chłopców też. Kto wie czy nie przede wszystkim, to w końcu oni na stacji Orlenu mają zatankować te oktany, napić się tej kawy, zjeść parówkę i wydać te parę złotych na myjnię.
Skala oddziaływania marketingowego była potężna.
Widać, że za imprezę zabrali się fachowcy i żaden dolar wydany na ten asfalt do zerwania po imprezie, na setki konstrukcji, barierek, torów, świateł, namiotów, nagłośnienia, ToyToyek czy wreszcie setek osób obsługi nie poszedł na marne.
Co pięć sekund na telebimach leciał przekaz promocyjny, co drugie zdanie Pana konferansjera zawierało zachętę do zakupu i skorzystania z usług, ale… tak chyba musi być.
W zamian – dostarczono tysiącom osób naprawdę świetna rozrywkę. Za darmo, bo wejście na event był bezpłatny.
Dla tych dużych i małych chłopców na Błoniach zgromadzono w specjalnych namiotach setki samochodów.
Były tuningowane wyścigówki, istniejące pewnie w jednym egzemplarzu, były seryjne ale baaardzo drogie limuzyny, były „zwykłe” samochody, które spotykamy najczęściej, były pojazdy zabytkowe i te z czasów komuny 🙂
Te ostatnie,oglądało się z nutką nostalgii, choć bez specjalnej tęsknoty.
Bo może taki Polonez czy Skoda 1000 MB to był w „owych czasach” samochód marzeń mojego Taty, ale dzisiaj skusi najwyżej amatora posiadającego dużo cierpliwości, czasu i pieniędzy.
Co innego taki klasyczny Mercedes, prawda? Broni się dzisiaj, i będzie się bronił za 100 lat…
Sporo też było amerykańskich klasyków, trzeba przyznać, że projektanci zza wody mieli w tamtych latach niczym nie ograniczoną fantazję.
Chyba chciałbym kiedyś pojechać z aparatem na Kubę, gdzie te dziwne, ale piękne klasyki ciągle jeżdżą, niektóre ponoć nawet w dobrym stanie.
Nie zabrakło podczas imprezy tego, co tygryski lubią naprawdę. Czyli wyścigów. Nazwa eventu zobowiązuje, ludzie przyszli zobaczyć „Street Racing”.
W tym roku to były bardziej pokazy niż wyścig. Jednak dla chłopaków tych dużych i małych było głośno, było palenie gumy, było wystarczająco super.
No i piwo można było kupić, pełnia szczęścia… 🙂
Ozdobą każdych targów czy festiwali targetowanych na facetów są oczywiście hostessy.
W sensie takie młode, czasem nawet ładne dziewczęta, próbujące się uśmiechać „zalotnie” (?) mimo znudzenia, zmęczenia i zasadniczo dorabiających sobie na studia.
Wyjątkiem była urocza dziewczyna z boxu Harleya Davidsona. Jej zadziorna uroda, no i dziary pasowały do kontekstu na 200%.
Podsumowując – byłem świadkiem prawdziwego święta motoryzacji. Takiego święta dla ludności, bez zadęcia, ale przygotowanego profesjonalnie, ciekawie i na pewno w pewnym sensie „na bogato”.
Ceną była oczywiście wszechobecna promocja i marketing, ale ktoś za to musiał przecież zapłacić. Za rok chętnie się wybiorę znowu, Wam też polecam.
You must be logged in to post a comment.