Kiedy mój najstarszy syn Michał zaczynał parę lat temu przygodę z crossfit, nie przypuszczałem, że spotkamy się kiedyś na fotograficznej sesji podczas treningu tej arcytrudnej i ciekawej dyscypliny…
Na zdjęcia umówiliśmy się w „Crossfit Dock„, miejscu (nazywają je boxami) gdzie Misiek, który w międzyczasie zrobił uprawnienia i certyfikat trenera, prowadzi zajęcia i sam trenuje. W sesji udział wzięli, wylewając solidarnie siódme poty Dominik i Mikołaj, również trenerzy Docka.
Szukając inspiracji do wykonania ciekawych zdjęć, przekopałem trochę internetu pod hasłem „crossfit”, „sport photography”, etc. Jak się domyślacie, zdjęcia można zrobić na sto sposobów…
Ja ostatecznie wybrałem technikę, której nauczam na zajęciach „Podstawy strobingu” – tam oczywiście zamiast lamp studyjnych wykorzystujemy lampy przenośne, reporterskie, ale zasadniczo chodzi o to samo.
Trzeba tak „pograć” ustawieniami aparatu, żeby praktycznie zgasić całe światło otoczenia i modelować scenę wyłącznie światłem kontrolowanym, w przypadku tej konkretnej sesji – dwoma lampami studyjnymi i wyzwalaczami radiowymi.
Efekt o jaki mi chodziło udało się osiągnąć już na pierwszych klatkach, potem cała zabawa polegała na zmianie ustawienia lamp, wzajemnej relacji „model–kierunek światła”, no i oczywiście – wykonywanych przez chłopaków ćwiczeń.
Michał – jak się szybko okazało, dobrze wymyślił i zaproponował sesję podczas normalnego treningu, dzięki czemu, ani jedna sekunda ich ćwiczeń nie jest udawana czy sztuczna. Oni robili swoje, a ja swoje, nie prosiłem o powtórki albo specjalne miny.
Te ostatnie zresztą nie są do podrobienia, nie są do wywołania inaczej niż np. podnoszeniem sztangi o wadze ponad 100 kg.
Dla mnie – ciężar nie do pomyślenia, a podczas sesji trwającej niemal 2 godziny, tych setek kilogramów każdy z nich przerzucił wiele.
Końcówka treningu była zresztą jakimś szaleństwem – zamiast coraz lżej i mniej, była dokładnie odwrotna – zawrotne tempo, kolejne setki kilogramów, pot, krew i łzy.
Poniższe zdjęcie może nie jest super artystyczne, może nie słychać ciężkiego oddechu leżącego Miśka, ale wierzcie mi – był bardzo zmęczony.
A ujęcie jako takie – jest jednym z moich ulubionych, choć na sesji powstało wiele dobrych kadrów.
Mam nadzieję, że poniższa galeria, te kilka zdjęć z wpisu dają wyobrażenie o pięknie tego sportu. Również o jego intensywności, o wysiłku jaki wkłada każdy, kto się do niego zabiera.
A wysiłek, szczególnie tak różnorodny jak w zajęcia crossfit, dobrze robić pod mądrym okiem trenera. Zupełnie nieobiektywnie, z nieukrywaną ojcowską dumą polecam Michała. #trenujzmiskiem 🙂
You must be logged in to post a comment.